FDS – NAGRANIE Z MUZYKĄ NAIWNĄ (Malignant Voices, 2011)

Co my tutaj mamy… Kolejny z niezliczonych projektów spod bandery LTWB, na dodatek z Nihilem w składzie. Wielkim fanem twórczości nie jestem, ale zawsze miło und przyjemnie potrafię spędzić czas z jakąś Cssabą, Łabędziami czy Furiatami.

Jedną z pierwszych myśli po przewertowaniu albumu wte i wewte, było jak można wyczwarzać taką ilość muzyki i utrzymywać jako – taki poziom. Widocznie śląskie powietrze ma w sobie nieodkryte jeszcze pierwiastki zapewniające panom z let-the-world-burn wysoką płodność w sferze artystycznej : – )

Nic to, pseudo wywód sam się nie napisze więc śmigamy dalej.

Płyta w odtwarzaczu, babciny zegar z okładki wskazuję godzinę 12:44, czyli za około 40 minut będzie już po wszystkim. Zaczynamy.

Krążek zaczyna skowyt ptaków oraz wdech und wydech Cienia. Potem jakieś plumkanie, wchodzą gitary. Hipnotyczny powolny riff doskonale współgrający z tekstem utworu, pojawia się, by za chwilę weszła perkusyjna kanonada. Tutaj słów kilka o brzmieniu stopek. Jest takie jakie lubię –  czyli „kartonowe”. Po dłuższym kontakcie z tym albumem nie wyobrażam sobie żeby mogły one brzmieć inaczej.

„Gdyby nie ta odrobina szaleństwa w życiu, to byśmy oszaleli.” – trudno się nie zgodzić : – ) Kozetka u pana doktora jest gotowa na przyjęcie nowego pacjenta.

„I patrzymy w gwiazdy” – pokazuje bardziej agresywne oblicze FDS. Utwór zdecydowanie intensywniejszy względem otwieracza. Mimo to psychodeliczny klimat, w który wprowadził nas utwór numer 1 nie ulotnił się.

„DRUGIE TRZĘSIENIE NIEBA”! Według mnie najmocniej odjechany numer na płycie. Recytowany tekst i wibrujące w tle gitary wprowadzają słuchacza w  konkretny zawrót głowy.  Sam wstęp i śmiech Cienia doprowadzają mnie na drogę ku jeszcze większemu szaleństwu niż na początku kontaktu z tym krążkiem przypuszczałem.

Po II Trzęsieniu Nieba, chciałoby się chwilę wytchnienia lecz ono nie nadchodzi. Wręcz przeciwnie jesteśmy wprowadzani jeszcze bardziej w głąb do „Bajań zsiniałego sumienia”.

„Trzęsienie Nieba” – to najbardziej zbliżony do standardów wykonywanych na epce utwór. Typowe blek metalowe rzemiosło.

„Majaki i piękno czegoś obrośniętego kurzem i pajęczyną…” – nie wyróżniają się niczym, do czego przyzwyczaili nas panowie na poprzednich numerach. Solidna porcja psychodeli.

„Nagranie z muzyką naiwną” kończy utwór Bohomaz z bardzo krótkim i dosadnym tekstem:
„ A ja to pierdolę i siedzę na księżycu!” stanowiący idealne podsumowanie mojej sytuacji po przesłuchaniu tego albumu. Mózg wypruty, psychiczne dno osiągnięte.

Nie wiem co Cień zażywał podczas pisania tekstów(o ile tylko on był ich jedynym autorem) na ten album, ale na pewno nie był to Vibowit, czy inne witaminki. Mam tylko nadzieję, że nie komunikuje się on na co dzień ze światem za pomocą frazesów wykorzystanych na tej płycie.

W porównaniu do poprzedniej popełnionej epki, muzyka zmieniła się diametralnie.

W miejsce typowych blek metalowych kompozycji wkradła się awangarda, a w niektórych momentach wręcz domowe sprzężenia, które świetnie korespondują z tekstami zawartymi na albumie.

Ortodoksyjni blek metalowcy będą tym albumem zawiedzeni, ale wszystkim hipsterom i open-mindowcom śmiało można polecić ten krążek jako przykład polskiej awangardy. Polskiej, eeee? Śląskiej Żądamy autonomii! Być może pod takim gatunkiem powinni panowie się reklamować – śląska awangarda – brzmi dumnie! : – )

Czy jest to płyta wybitna – nie, przełomowa – tym bardziej nie, ale myślę, że za kilka lat śmiało będzie można ją odgrzebać ze swoich zbiorów i bez wstydu zapodać ponownie na warsztat.

Słów kilka o wydaniu – standard jewel case, ale nie wiem w jakiej drukarni Sowuś(Malignant Voices) drukował booklet do tego albumu. Warto go mieć chociażby dla samego zapachu, który w pełni koresponduje z okładką i  muzyką wykonywaną przez FDS, ot jeden z takich aromatów, którego gdy raz się pozna nigdy się nie zapomni : – )

fds2

Dodaj komentarz